Pages - Menu

poniedziałek, 29 listopada 2010

"Konklawe" Fabrizio Battistelli

Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 240


O Konklawe jak o żadnej innej książce nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Z prostego oto powodu - książkę czyta się szybko i mogę rzec - całkiem dobrze, jednak czasami odnosiłam wrażenie, że autor zbyt powierzchownie opowiedział swoją historię. 


A skoro powierzchownie to i bez dreszczyku emocji i bez nutki tajemnicy, których tutaj spodziewałam się najbardziej. W końcu, Konklawe to powieść kryminalna. Nawet zakończenie, będące rozwiązaniem zagadki dwóch tajemniczych morderstw, nie było zbytnio zaskakujące.


Choć książka nie zachwyca to Riziero - głównego bohatera, nie sposób nie polubić. Uwielbia on wino, przygody i...kobiety. Podczas swej podróży poznaje (dość blisko) wiele z nich, czego dowodem są pikantne sceny erotyczne:
Odwróciła się i stanęła na czworakach. Wspaniałości jej pośladków ukazały się oczom Riziera jak dwa księżyce w pełni, pokazywane przez astronoma, którego luneta oszalała (s.61)

piątek, 26 listopada 2010

Stos(ik)

Wszyscy mają stosy, mam i ja... ;-)


No dobra, bardziej stosik to przypomina aniżeli stos, ale... jest i to się liczy! Mój Auschwitz Bartoszewskiego już co prawda prezentowałam na blogu, ale książka nadal leży i czeka na swoją kolej.

czwartek, 18 listopada 2010

"Klub Matek Swatek" - Ewa Stec

Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 400


Fanką romantycznych powieści, zwłaszcza tych, wychodzących spod pióra polskich pisarzy/pisarek - nie byłam (i nadal nie jestem), ale Klub Matek Swatek kupiłam całkiem świadomie i... nie żałuję! Nie żeby mnie od razu zachwyciła, ale... pozwoliła odpocząć po długim i nudnym Don Kichotcie.


W Klubie... znajdziemy wszystko - miłość, morderstwo, tajemnicę i... podstęp, w którym specjalizowały się głównie matki-swatki. Cała powieść toczy się wokół Anki - nauczycielki i singielki, co istotne, liczącej już sobie 33 lata. Kiedy ją poznajemy, Anka zaczyna właśnie nowy etap w życiu zwany - usamodzielnieniem. Nadopiekuńcza matka Anki - Beata, nie może się z nową sytuacją pogodzić, bardziej jednak martwi ją staropanieństwo córki. Splot różnych wydarzeń, namowa przyjaciółki Danuty i nowo poznanych kobiet menopauzalnych - Krystyny i Jadwigi powoduje, iż Beata postanawia pomóc córce - oczywiście bez jej wiedzy, w znalezieniu księcia z bajki. Czy jej się to uda? Nie powiem... Ale jedno jest pewne - łatwo nie będzie tym bardziej, że we wszystko wmiesza się mafia i CBŚ.

Książkę czyta się lekko, szybko i przyjemnie, a co więcej - czasem ciężko się od niej oderwać. Ot tak, zwyczajnie. Mimo to, im bardziej się w lekturze zagłębiałam, tym bardziej moje odczucia wariowały. A myśli i emocje nie mogły znaleźć sobie miejsca. I tak, raz wydawało mi się, że sama chętnie zaprzyjaźniłabym się z Anką i Matyldą, a innym razem raziło mnie sztuczne, tworzone miejscami jakby na siłę - poczucie humoru niemalże wszystkich bohaterów i sytuacji (wydarzeń), jakie ich spotykały. Dla przykładu...
Chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej czyjś kaszel. Oderwała wzrok od lunety. Przed samochodem stała wyfiokowana blondyna z plastikowym biustem i wpatrywała się w nią z niezdrową ciekawością.  
- Co panie oglądają? - zapytała. - Czy tam jest jakaś celebrytka?!
- Nie - oświadczyła ze spokojem Danuta, przyglądając się plastikowej kobiecie jak egzotycznemu zwierzęciu na safari. Będzie bardzo rzadkie zjawisko atmosferyczne zwane spadającymi sputnikami. Blondyna spojrzała podejrzliwie na Danutę, a potem odruchowo spojrzała do góry. I dostała w głowę ptasim gównem. (s.133-134)
Blondyna z plastikowymi cyckami? Ptasia kupa na głowie?! Rany, bardziej banalnie być już chyba nie mogło, prawda?

Drugą rzeczą, która bardziej mnie raziła aniżeli bawiła (bo podejrzewam, że bawić miała) to nazwiska bohaterów - Małaszyński, Szopa i... Genowefa Grzyb. Oklepane? Ano tak. Poza tym, dobre to do kabaretu, skeczu, a tutaj nie bardzo mi to pasowało.


Niemniej jednak, czasu z Klubem za stracony nie uważam i książkę polecam każdemu, kto chce chwilę odpocząć od tej codziennej bieganiny, w której świadomie czy też nie, uczestniczymy.


p.s. Piękna, piękna, piękna okładka!

poniedziałek, 15 listopada 2010

"Don Kichote" - skarbnica nudy

Wydawnictwo: Zielona Sowa
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 736


10 tygodni - tyle zajęło mi przeczytanie Don Kichota. Co prawda wina nie było (choć Grigorij mi obiecał, że zakończenie Don Kichota winem uczcimy), ale za to były brawa i całusy, którym wtórowało moje wielkie - uff, w końcu!


Książka liczy sobie 723 strony. Jednak to nie owa liczba wpłynęła na tak powolne i tak długie czytanie. Don Kichote po prostu nie przypadł mi do gustu, ba - wynudził mnie totalnie! Ostatnich kilkanaście rozdziałów czytałam z bólem i na siłę. Myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej skończyć, bo nie lubię odkładać na półkę niedoczytaną książkę. Nawet do napisania recenzji kilka dni się zabierałam bo... bo ciężko było mi wrócić do towarzystwa Don Kichota, które miłym i ciekawym dla mnie nie było.


Głównym bohaterem Don Kichota (pełny tytuł: Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy) jest szlachcic Alonso Quijano - oderwany od życia idealista. Będąc pod wpływem książek rycerskich postanawia on oddać się błędnemu rycerstwu, tzn. postanawia wyruszyć w świat w poszukiwaniu przygód, jakim mógłby stawić czoła. Jako główne cele swojej misji obiera sobie obronę dziewic, ubogich i uciśnionych. Jego towarzyszami są koń (a właściwie to szkapa) Rosynant oraz giermek, wierny Sanczo Pansa wraz ze swym osiołkiem - Siwkiem.



Wzorem literackich bohaterów, Don Kichote obiera sobie damę swego serca - jest nią wieśniaczka, niejaka Aldona Lorenzo, nazywana przez niego - Dulcyneą z Toboso. Oczywiście, dla naszego bohatera Dulcynea nie była chłopką, a bogatą, elegancką i piękną damą. Ba, najpiękniejszą, której żadna dorównać nie może!

Jak przystało na rycerza, Don Kichotowi nie brak wiary we własne siły i możliwości. Mało tego, nie brak mu odwagi (głupoty?) i chęci do walki, jednakże pod względem fizycznym rycerza on raczej nie przypomina. Nie dość tego, że jest pożółkły i kościsty, to jeszcze porządnej zbroi nie ma. 


Bycie błędnym rycerzem nie jest dla Don Kichota proste ani też łatwe. Zwłaszcza, gdy jego rozum często ustępuje miejsca szaleństwu. Don Kichote widzi zło tam, gdzie go nie ma. Prostych chłopów bierze za zbójców, mnichów za porywaczy, stado owiec za grupę rycerzy, a wiatraki - za olbrzymy. Bardzo często też zbiera solidne baty za swą nieodpartą chęć czynienia dobra i poskramiania zła. 


Za wszystkie swoje niepowodzenia (a było ich dużo) Don Kichote obarcza wrogiego sobie czarnoksiężnika, któremu, jak mniema nasz bohater, zależy na pozbawieniu go sławy i uwielbienia. Wszystkich zaś, których wybawił z opresji posyła przed oblicze Dulcynei - pani swego serca, aby się jej pokłonili i, aby przed nią wychwalali jego męstwo. Nie trudno się oczywiście domyślić, że więcej śmiechu i radości wzbudza nasz rycerz w napotkanych na swej drodze ludziach, aniżeli uznania i szacunku.


Co zaś tyczy się wiernego giermka jego - Sanczo Pansy rzec muszę, iż był on postacią niezwykle komiczną - jedyną przyjemnością owej lektury. W przeciwieństwie do swego pana, Sanczo był człowiekiem spokojnym, choć brak mu było odwagi. Poza tym był naiwny, niezbyt inteligentny i łatwowierny, a co więcej - rzucał przysłowiami jak z rękawa, które najczęściej nijak miały się do kontekstu jego wypowiedzi. Sanczo - wieśniak zwiedziony obietnicami Don Kichote, porzucił swą żonę, dzieci i dom i wyruszył wraz ze swym panem na poszukiwanie... nie, nie przygód. Tego szukał nasz błędny rycerz. Sanczo Pansa szukał bogactwa i wyspy, której mógłby być panem i władcą. Jednak nie można o nim powiedzieć, że był chciwy - o nie!


Sanczo Pansy nie sposób nie polubić. Jego gadulstwo, lenistwo i zamiłowanie do jedzenia, picia i snu - było genialne. Zresztą, oto przykład:

Panie, czy pozwoli mi jegomość krztynę z sobą ugwarzyć? Odkąd wydaliście ten surowy nakaz milczenia, już ze cztery sprawy zgniły mi w brzuchu, a nie chciałabym, aby się zmarnowała i ta jednak, którą mam teraz na końcu języka (s.136)
A wracając do książki... celem Don Kichota było rozbawienie czytelnika, ironiczne przedstawienie rycerza. Dzisiaj, owe rozbawienie odbieramy zupełnie inaczej - jako współczucie dla głównego bohatera. Jego walka z wiatrakami interpretowana jest przecież jako walka z czymś nierealnym, urojonym. Jako walka, która nie ma sensu. Od Don Kichota pochodzi przecież określenie "donkiszoteria", czyli walka o nierealny cel. Walka, która wzbudza śmiech i politowanie jednocześnie.

Słowem zakończenia dodam tylko - nie polecam, zwłaszcza jeśli ktoś nie lubi długich monologów bohatera (w tym przypadku Don Kichota) usilnie wierzącego w rycerzy i ich rycerski świat.


p.s. Zdjęcie pochodzi ze strony www.poloniasandiego.us

czwartek, 4 listopada 2010

Moja 69 strona

Do zabawy - pierwsze zdanie z 69 strony, zaprosiłam się sama. A co! Dawno na blogu nic nie pisałam, także pomyślałam, że jest to całkiem dobry sposób na przypomnienie Wam o sobie. Słowem wytłumaczenia dodam tylko, że czytać, czytam, a właściwie to... "męczę" Don Kichota. I pewnie jeszcze trochę to potrwa, bo książka ma aż 728 stron, a ja dopiero na 540 jestem. No ale cóż - jakoś z Don Kichotem zaprzyjaźnić się nie potrafię.

A zatem, moje pierwsze zdanie ze strony 69 pochodzi (a jakże) z książki Miguela de Cervantesa Don Kichote:
Sanczo podziękował mu gorąco, raz jeszcze pocałował w rękę i kraj jego pancerza, pomógł mu wsiąść na Rosynanta, sam wskoczył na swego osła i pojechał w ślad za swym panem, który wyciągniętym kłusem, nie pożegnawszy się, ani słowa już nie mówiąc z damami z kolasy, wjechał w las pobliski.