Pages - Menu

piątek, 28 lipca 2017

Niewolnicza Ameryka

Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 384

Biorę głęboki wdech, a najlepiej trzy i piszę...  z pełną świadomością -
jestem rozczarowana! Chciałabym móc napisać coś zgoła innego, bo naprawdę wierzyłam, że czeka mnie tutaj wielka uczta literacka. Tym bardziej, że Kolej podziemna okrzyknięta została jedną z najważniejszych książek o Ameryce, jaką kiedykolwiek napisano. Otrzymała też wiele nagród, w tym tą jedną - najbardziej prestiżową w USA - nagrodę Pulitzera w kategorii "fikcja literacka". Dziwnie mi więc pisać, że nie potrafię wczuć się w te zachwyty i pojąć fenomenu tej książki. Ale taka jest prawda. Prawdą jest również to, że nie będę nikogo zachęcała do chwycenia po tę pozycję.

Główną bohaterką jest Cora - czarnoskóra niewolnica, która pewnego dnia ucieka z plantacji bawełny w Georgii. Nie ma żadnego planu podróży, żadnego konkretnego celu - wie tylko, że musi znaleźć się jak najdalej od tego wstrętnego miejsca, przesiąkniętego ludzkim bólem, krwią i potem. Cora podąża tajnym szlakiem, zwanym koleją podziemną, którym w XIX wieku przerzucano uciekinierów z południa na północ. W istocie były to bezpieczne miejsca, pomocne domostwa, organizacje i ludzie, którzy z narażeniem życia ukrywali zbiegów. U Whiteheada kolej podziemna jest realnie istniejącą siecią torów i stacji. Tak naprawdę nie wiadomo przez kogo została zbudowana - częściowo nieczynna, zasypana, ukryta pod domami, ważne jednak, że dawała nadzieję na lepsze życie. 

W swej powieści Whitehead ukazuje poszczególne etapy podróży Cory, która nie tylko rozprawia się z własną przeszłością, ale również - poznaje samą siebie. Sporo dowiaduje się też o ludzkości jako takiej, dostrzegając prawdziwą twarz Ameryki. Cora nie wie, jak długo będzie musiała uciekać. Rozumie jednak, że każde bezpieczne miejsce jest jej dane tylko na chwilę, bo przecież... jest ścigana. A łowcy niewolników potrafią być bardzo skuteczni. 

Każdy z bohaterów - tych ważniejszych - pojawiających się w Kolei podziemnej, jest dla mnie dość słabo zarysowany. Nic ich nie wyróżnia i zapewne dlatego, nie mogłam się do nich przekonać. Owszem, współczułam im, ale poza tym nie darzyłam żadnym uczuciem. Sama fabuła też pozostawia niedosyt. Chciałoby się mocniej i głębiej przeżyć tę podróż, stać się jej częścią, ale... ten bezpłciowy przekaz autora skutecznie to utrudnia. Zamiast uczestnikiem, stajemy się jedynie biernymi - zdystansowanymi obserwatorami.

Kolej podziemna to taka powieść wydmuszka. Tyle szumu było wokół tej książki, tyle emocji i oczekiwań, a ona tymczasem okazała się całkiem przeciętna. To, że podejmuje się tematy trudne, a wręcz kontrowersyjne nie czyni książki wyjątkową, ambitną czy wartościową.

wtorek, 25 lipca 2017

Przerażająco aktualna wizja

Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 360

Zrobiłam to... Zmierzyłam się w końcu z książką, która już od dawna figuruje na mojej liście książek do przeczytania. Jest to książka z rodzaju tych, których nie wypada nie znać, ale mi jakoś specjalnie się do niej nigdy nie spieszyło. To nie jest to mój ulubiony gatunek literacki...

Powieść opisuje Londyn, zwany Oceanią, z przyszłości (obecnie jest to oczywiście niedawna przeszłość, pamiętać jednak musimy, że książka została wydana w roku 1949), gdzie jednostka podporządkowana jest wszechpotężnej władzy państwa, która posługuje się przemocą i torturami. Ciągła inwigilacja, kontrolowanie myśli i zachowania czy pisanie historii/przeszłości na nowo - w zależności od potrzeb teraźniejszości - jest tutaj na porządku dziennym. Pojęcia "wolność" i "sprawiedliwość" nie istnieją. Miłość i zmysłowość, zarówno w małżeństwie, jak i poza nim - to zło największe. Życie człowieka, pozbawione swobody samodzielnego myślenia, wyzbyte z wszelkich marzeń i nadziei - nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tylko Partia, a każdy kto myśli inaczej, jest wrogiem, którego bezwzględnie trzeba zniszczyć - pozbawić życia i wymazać jego ślady. Na czele Partii stoi nieomylny i wszechmocny Wielki Brat, w istnienie którego się nie wątpi, chociaż nikt nigdy go nie widział. Każdy sukces, każde osiągnięcie, każde zwycięstwo, każde odkrycie naukowe, cała wiedza, mądrość, szczęście i cnota wynikają bezpośrednio z jego przewodnictwa i inspiracji (s.191). 

Głównym bohaterem powieści jest Winston Smith - mężczyzna w średnim wieku, odczuwający silną potrzebę buntu. Winston jest rozczarowany swoim życiem i tym, co go otacza. Zaczyna się zastanawiać, czy to co mówi Parta jest prawdą. Któregoś dnia poznaje Julię, w której się zakochuje i która, tak jak on marzy o wyzwoleniu się spod kontroli Wielkiego Brata.

Rok 1984 jest antyutopią, w której kłamstwo powtarzane wiele razy, staje się prawdą. Ostrzeżeniem przed ideologiami, które mogą doprowadzić do moralnej klęski człowieka. Świat przedstawiony przez Orwella jest światem pustym, pozbawionych wyższych uczuć i emocji. Rządzonym twardą ręką przez wybranych, którzy stosują zarówno przemoc fizyczną, jak i psychiczną. Książka zmusza do myślenia i to nie tylko o sprawach politycznych, ale o nas samych.

To bez wątpienia trudna i ciężka, ale z pewnością bardzo ważna i przerażająco aktualna powieść. Ale, jak już pisałam wcześniej - to nie moja bajka. Nie najlepiej się czuję w tego rodzaju literaturze. Momentami wręcz nie chciało mi się jej czytać, tym bardziej że tak drobna czcionka raczej nie działa zachęcająco. Wielu uznaje tę książkę za niezwykle wybitną - za klasyk gatunku, i zapewne tak jest, choć na mnie nie zrobiła aż tak wielkiego wrażenia.

Ciekawostka:
- jawnie krytykująca system komunistyczny powieść Orwella była w Polsce zakazana do roku 1989. Oczywiście funkcjonowała do tego czasu, ale wyłącznie w tzw. drugim obiegu. 

niedziela, 16 lipca 2017

W cieniu indoktrynacji

Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 336

Bardzo długo "chodziłam" wokół tej książki, nie mogąc się zdecydować - kupić ją czy nie? Niby mnie przyciągała, a jednak zawsze coś innego lądowało w moim koszyku. W końcu podjęłam "męską" decyzję i... kupiłam. A potem żałowałam. Jak dla mnie, książka jest słaba merytorycznie, a do tego miejscami nudna, przegadana.

Pozdrowienia z Korei to połączenie reportażu z pamiętnikiem/wspomnieniami z rocznego pobytu autorki - Suki Kim - w Pjongjangu. Jednak to nie stolica Korei Północnej i nie jej zwykli mieszkańcy są w centrum wydarzeń tejże książki, a studenci uniwersytetu PUST, których Suki uczyła języka angielskiego. Całkiem nowy uniwersytet - bo powstały niedługo przed jej przybyciem do Korei - przeznaczony był wyłącznie dla chłopców - synów wysoko postawionych dygnitarzy partyjnych. Suki bardzo rzadko opuszczała kampus, będący nie tylko jej schronieniem, ale również - więzieniem. A jeśli już, były to wyłącznie aranżowane wyjazdy, a ona zawsze wtedy była bacznie pilnowana. Widziała więc tylko to, co reżim KRLD chciał jej pokazać - co pozwolił jej zobaczyć. I właśnie dlatego można odnieść wrażenie, że autorce tylko się wydaje, że poznała prawdziwą Koreę. Owszem, jest ona Koreanką z urodzenia - urodziła się w Korei Południowej - i z pewnością mocniej, i wyraźniej odbiera KRLD - więcej rozumie, ale mimo wszystko... pozostaje pewien niedosyt. Nie można też nie zauważyć jej niechęci do wszystkiego, poza swoimi studentami, których rzecz jasna, uwielbiała i... braku obiektywizmu, który u reportera powinien być na pierwszym miejscu. Zupełnie zbędne wydają się też fragmenty, w których Suki pisze o sobie, swojej rodzinie czy relacji z kochankiem, pozostawionym gdzieś w Nowym Jorku. To niczego nie wnosi, a dość mocno przeszkadza w trakcie czytania. Spokojnie można by te fragmenty wyciąć bez szkody dla treści.

Pomimo swych wad, książka sprawia, że zaczynamy doceniać to, co mamy. Cieszymy się, że nie jesteśmy, jak studenci PUST - odizolowani od świata, ludzi i technologii. Ci chłopcy od małego kształtowani byli w poszanowaniu władzy i tradycji. Nie tęsknią do innego - lepszego życia, bo takowego nie znają. Wierzą, że jedna Korea Północna ma się świetnie, podczas gdy wszystkie inne kraje zostają w tyle. (s.122) Do internetu, telewizji czy jakichkolwiek wolnych mediów nie mają dostępu lub jest on mocno ograniczony. Ich ogólna wiedza o świecie jest na bardzo niskim poziomie. I nie ważne, że byli to najzdolniejsi i najbystrzejsi studenci w całej KRLD, kiedy zaledwie kilkoro z nich, po długotrwałym plątaniu się, zdołało odgadnąć nazwy i położenie wieży Eiffla czy Stonehenge. Każdy ich dzień był z góry zaplanowany, a każda godzina maksymalnie wykorzystana. Na uczelni obowiązywał system dwójkowy, polegający na dobieraniu studentów w pary. Był to system bardzo rygorystyczny i pozbawiający jakiejkolwiek prywatności. Tacy partnerzy spędzali cały czas razem. Razem siedzieli na zajęciach, razem jedli, a czasami trzymali się za ręce, idąc albo siedząc w klasie. Kiedy jeden ze studentów skręcił nogę w kostce, trochę utykał, ale nie potrzebował kul, jego partner zawsze był przy nim, żeby go podtrzymać. (s.259)

Myślę, że dla osoby niezaznajomionej z tematem Korei Północnej książka ta może wydać się... ciekawa, a nawet szokująca. Jednak dla osób, które znają temat ciut głębiej to... kompletna strata czasu. Jest dużo innych, lepszych. 

wtorek, 11 lipca 2017

Wielki powrót?

Kilka lat temu zachwycałam się debiutancką powieścią Lucie Di-Angeli Ilovan Żniwo gniewu (recenzja → tutaj). Książka ta oparta jest na prawdziwych wydarzeniach z życia rodziny autorki i po dziś dzień zajmuje szczególne miejsce nie tylko na mojej półce, ale i w moim sercu. Lubię do niej wracać i wciąż na nowo przeżywać tę trudną i bolesną, ale jakże piękną podróż do czasów II wojny światowej.

Dziś mam ogromną przyjemność trzymać w dłoniach jej drugą powieść Zapisane w gwiazdach - wydaną przez wydawnictwo Zysk i S-ka i cieszę się jak... dziki kojot! Autorka długo kazała na siebie czekać, liczę jednak, że i tym razem się nie zawiodę i czeka mnie prawdziwa czytelnicza uczta!


poniedziałek, 3 lipca 2017

Życie po stracie... nie jest łatwe

Wydawnictwo: Między Słowami
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 496

Ze wszystkich książek Jojo Moyes, jakie do tej pory przeczytałam, ta zdecydowanie jest najsłabsza. Jej czytanie męczyło mnie na tyle mocno, że zamiast skupić się na treści, cały czas zastanawiałam się - dlaczego Jojo Moyes w ogóle ją napisała? Zdecydowanie bardziej wolałam swoje domysły, odnośnie dalszego życia Lou, aniżeli to, co autorka mi zaserwowała.

Kiedy odszedłeś jest kontynuacją Zanim się pojawiłeś - bestsellera, uwielbianego przez miliony czytelników na całym świecie. Kto czytał, ten zna historię Willa i Lou. Kto zaś nie czytał, odsyłam → tutaj, do mojej recenzji.

Po śmierci Willa, Lou przez jakiś czas podróżowała po Europie. Próbowała żyć - tak, jak obiecała Willowi - po prostu żyć i każdego dnia znajdować nowe powody, dla których warto wstawać z łóżka. Chciała wierzyć, że pomoże jej to pozbierać się po stracie ukochanego. Że pomoże pogodzić się z jego decyzją i jej udziału w tej decyzji. Niestety, okazało się to trudniejsze niż przypuszczała. Nie czuła się szczęśliwa, raczej - dziwnie nie na miejscu. Ostatecznie zdecydowała się osiąść w Londynie - ukochanym mieście Willa, gdzie kupiła mieszkanie i podjęła pracę w barze, na lotnisku. Niestety tutaj również czuje się samotna i bezradna. Okazuje się, że gdziekolwiek pojedzie, cokolwiek będzie robiła... nadal żyje Willem. Rozmawia z nim i myśli o nim nieustannie. Za namową rodziny, zapisuje się na zajęcia terapeutyczne dla osób pogrążonych w żałobie, które nie potrafią sobie z nią poradzić. I choć chodzi na nie systematycznie, nie jest w stanie całkowicie się otworzyć. Pewnego dnia na jej drodze, pojawia się Lily - zbuntowana nastolatka, która okazuje się być... kimś bardzo ważnym dla niej i dla rodziny Traynorów. To dzięki niej, życie Lou nabierze rozpędu. Ich znajomość jest burzliwa, Lou często czuje się wykorzystywana, ale w ostatecznym rozrachunku - pomogą sobie bardziej, niż przypuszczają.

Kiedy skończyłam Zanim się pojawiłeś wyobrażałam sobie, że Lou w końcu wzięła się i za siebie, i za swoją przyszłość. Trzymałam za nią kciuki, bo uważałam, że zasłużyła na coś lepszego. Niestety Kiedy odszedłeś pokazuje, że... nic się nie zmieniło. Lou niczego nie osiągnęła i nadal brakuje jej pomysłu na siebie. Odnoszę wrażenie, że Jojo Moyes także zabrakło pomysłu. Ale nie na siebie, a na kontynuację. Książka jest nudna i tak naprawdę mało się tutaj dzieje.

ps. Ponoć na wiosnę 2018 roku zapowiadana jest brytyjska premiera nowej książki z Louisą Clark w roli głównej. Póki co, jej tytuł i fabuła nie są znane. 

sobota, 1 lipca 2017

Czerwcowe



Moje czerwcowe zdobycze :)

Niemkę i Bad mommy już przeczytałam. Obie świetne! Polecam, recenzje tutaj i tutaj. Pozdrowienia z Korei właśnie czytam, a reszta czeka na swoją kolej.