Pages - Menu

wtorek, 28 czerwca 2011

Kilka słów o... + stos(ik) i wygrana

Stagnacja, zastój, niemoc czytelnicza... tak w kilku słowach mogę określić "to", co dopadło mnie w ostatnim czasie. Miałam zniknąć tylko na chwilę, ale zaprzątnięta zwykłymi dniami i swoimi sprawami, nie zauważyłam nawet, jak szybko czas przeleciał mi między palcami. Moje wyrzuty sumienia zagłusza jednak fakt, że takie blogowe lenistwo dopadło nie tylko mnie... 

...wprawdzie recenzji żadnej nie mam, bo wciąż tkwię w Jak nie zabiłam męża, czyli babski punkt widzenia Christiny Hopkinson (wrrrr, maksymalnie zniechęcona jestem już tą książką), ale mam coś innego.

Po pierwsze... mini stosik


Rita Monaldi, Francesco Sorti Imprimatur  - właściwie jest to książka Grigorija, ale... co jego, to i moje
Marta Fox Zuzanna nie istnieje - książka od Wydawnictwa Literackiego






Po drugie... zakładka






Ślicznego Prosiaczka wygrałam na blogu Kasi vel Kasiek. Dziękuję!

środa, 15 czerwca 2011

Czerwcowy stosik

Mały co prawda, ale i tak nie wiem, kiedy ja to przeczytam...?


Katarzyna Krenz Królowa pszczół - od wydawnictwa literackiego
Anonim Perła - od wydawnictwa W.A.B
Dezso Kosztolanyi Ptaszyna - od wydawnictwa W.A.B
Maria Rodziewiczówna Klejnot - od wydawnictwa MG (recenzja niżej)

poniedziałek, 13 czerwca 2011

A jaki jest Twój klejnot?

Jestem... wróciłam. W sumie, tylko na chwilę, ale to i tak cieszy. Co prawda, nie ogarnęłam jeszcze wszystkich tych wielkich spraw i małych tęsknot, które się do mnie ostatnio wkradły, ale usilnie staram się zaglądać na Wasze blogi. Póki co, zamieszczam recenzję, która wystarczająco długo czekała na swoją publikację.


***
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 295

Jeszcze do niedawna o Marii Rodziewiczównie potrafiłam powiedzieć zaledwie jedno zdanie, brzmiące mniej więcej tak: jest to ulubiona pisarka mojej mamy. No dobra, potrafiłam też wymienić kilka tytułów jej książek, które gdzieś tam podejrzałam u mamy, ale... to wszystko. Tak naprawdę... całkiem  świadomie odmawiałam sobie przeczytania czegokolwiek, co napisała Rodziewiczówna. Ogromną rolę w tym wszystkim odgrywał niewątpliwie język pisarki - dziś archaiczny i... mogący przysporzyć pewne trudności w czytaniu.

Kiedy jednak w ofercie wydawnictwa MG dostrzegłam wznowienie jednej z jej książek, która nomen omen zaciekawiła mnie swym opisem, pomyślałam sobie - a co mi tam, spróbuję i... przeczytam. 


Klejnot to niezwykła opowieść o szlacheckiej dumie, honorze i miłości do ziemi - rodzinnych majątków na Kresach Wschodnich, których utrzymanie wymaga nie tyle zaangażowania, co... ofiarnego wręcz poświęcenia. Kierowanie przedsiębiorstwem, jakim jest majątek ziemski, samo w sobie do łatwych zadań nie należy, ale jak dodamy do tego ciągły brak pieniędzy, liczne kredyty do spłacenia, niesprzyjającą pogodę oraz chciwość i złodziejstwo tych, którzy mają służyć ziemi i jej właścicielowi - to otrzymujemy naprawdę ciężki kawał codzienności, której trzeba podołać. 


W tej wielowątkowej opowieści, w której bezradność przeplata się z bezwzględnością, a egoizm z wiarą w człowieka, wyróżnić można 3 silne i pewne siebie kobiety: Barbarę - pannę samodzielnie zarządzającą zadłużonym majątkiem, Ninę - nowoczesną młodą dziewczynę, świadomą swej wartości, która uparcie dąży do wyznaczonego celu oraz babę - starą, ale niezwykle mądrą kobietę, kontrolującą cały chłopski ród. W każdej z nich odnajdziemy cząstkę samej Rodziewiczówny, która po śmierci ojca przejęła kontrolę nad zadłużonym majątkiem. To z kolei, potwierdza przekonanie, iż jest to najbardziej osobista jej książka. 


No, a co z tym nieszczęsnym językiem? Powiem tak, początkowo faktycznie ciężko było mi się odnaleźć i zrozumieć poszczególne kwestie, ale im dalej brnęłam w tę historię, im lepiej poznawałam jej bohaterów, tym prostszy stawał się dla mnie język. A Rodziewiczówna coraz bliższa.


Polecam!


wtorek, 7 czerwca 2011

Ot i minął rok

Wiem, wiem... miałam napisać wczoraj - bo pamiętałam przecież, ale... kiedy wróciłam po 21.00 obładowana zakupami - nie miałam siły podnieść ręki. Ledwo do łóżka się doczłapałam. Widać,  że taki maraton - najpierw 8h w pracy, potem 5h na zakupach - nie na mój wiek już.


Ale do rzeczy... Wczoraj Strefa Książki obchodziła swoją małą rocznicę. Dokładnie rok temu, 6 czerwca, opublikowałam pierwszego "powitalnego" posta. Zanim jednak to nastąpiło, długo zastanawiałam się, czy warto... czy mój słomiany zapał mnie nie pokona. Na szczęście, uwierzyłam w siebie i w Was. To Wasze odwiedziny i komentarze sprawiają, że swoje recenzje piszę z ogromną przyjemnością, czerpiąc z tego siłę, satysfakcję i spełnienie. To również dzięki Wam, Strefa Książki jest taka, jaką ją widzicie. I za to... Wielkie Dziękuję.


***
Nawarstwienie się kilku spraw odciąga mnie chwilowo od bloga, ale... niedługo wrócę.
Zdjęcie pochodzi ze strony www.sxc.hu

piątek, 3 czerwca 2011

Spotkanie z Markiem Orzechowskim

Ach... Wczoraj wyznałam, że lubię Brukselę, bo właśnie tam odnalazłam swoje szczęście, a dziś dowiaduję się, że w Pruszkowie i Mińsku Mazowieckim (dlaczego nie w Poznaniu?) szykują się dwa niesamowite spotkania z  Markiem Orzechowskim - autorem książki Belgijska melancholia.











 Szkoda, że nie jest mi to po drodze... Ale Was zapraszam serdecznie, bo Belgia to naprawdę piękny kraj, a te ich czekoladki... mmmm - niebo w gębie!

czwartek, 2 czerwca 2011

Cała prawda... o mnie

Zostałam dziś wywołana przez Isadorę do ujawnienia kilku sekretów na swój temat. Zadanie niby łatwe - przynajmniej tak pomyślałam w pierwszej chwili. W końcu, kto może znać mnie lepiej, niż ja sama...? Dość szybko jednak przekonałam się, że przyznanie się do swoich tajemnic czy dziwactw, wcale takie proste nie jest...

  • Nie lubię czytać pożyczonych książek, w związku z tym... (uwaga, uwaga) nie odwiedzam bibliotek. Nie pożyczam też książek od znajomych czy rodziny. Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć, ale... po prostu muszę czuć, że książka jest moja i jeśli mi się spodoba, nie będę musiała się z nią rozstawać.

  • Uwieeeeeeelbiam toffi! Pod każdą postacią.


  • Moim ulubionym miejscem do czytania jest... wanna.


  • Mam słomiany zapał... niestety. Ale mam też na to wytłumaczenie, a właściwie to moja mama ma. Uważa ona bowiem, że mam to po tacie. A wiecie, jak to jest... genów się nie oszuka.


  • Nigdy nie czytam dwa razy tej samej książki.


  • Nie potrafię poprawnie wymówić nazwy wydawnictwa Reader's Digest.


  • Nie wychodzę z domu bez książki - nawet wtedy, kiedy wiem, że i tak nic nie przeczytam.


  • Lubię dni, kiedy nigdzie nie muszę się spieszyć... kiedy mogę sobie zwyczajnie poleniuchować. Taaak, lubię leniuchować.


  • Staram się nie niszczyć książek - nie pisać po nich i nie zaginać rogów. Mimo to, uwielbiam dostawać książki z osobistymi dedykacjami.


  • Na koniec najważniejsze, a zarazem... najbardziej osobiste. Uwielbiam Brukselę, bo "dała" mi największe szczęście - Grigorija.


***
Do dalszej zabawy chciałabym zaprosić Mooly (mam nadzieję, że mały Natan pozwoli Ci podzielić się z nami swoimi sekretami) oraz domolubną.