Rok wydania: 2017
Liczba stron: 320
Sięgając po Panią Einstein wiedziałam, że nie będzie to łatwa lektura. Stosunek Alberta do swej żony, nie był mi zupełnie obcy. Wiedziałam, że znęcał się nad nią psychicznie, a może nawet i fizycznie. Kiedyś na ten temat trochę czytałam, jednak wówczas były to dość lakoniczne informacje. Dopiero teraz, za sprawą tej książki, mogłam spojrzeć głębiej i dokładniej przyjrzeć się ich życiu i małżeństwie.
Pani Einstein to bazująca na historycznych faktach i fikcji literackiej opowieść o niezwykle inteligentnej i utalentowanej dziewczynie, która okazała się zbyt słaba i uległa, by walczyć o swoje marzenia. O swoje miejsce w historii. Dziś mogłaby być drugą Marią Skłodowską-Curie, a tak... jest jedynie zapomnianą żoną sławnego męża. Mało kto o niej słyszał, bo zniknęła zanim Albert zyskał wielką, międzynarodową sławę.
Kiedy poznajemy Milevę Marić jest ona młodą, ale bardzo samotną i zakompleksioną dziewczyną. Z powodu swojego niskiego wzrostu i charakterystycznego utykania, nie wierzy by kiedykolwiek znalazła sobie męża. Zresztą, jej rodzice są podobnego zdania i dlatego ojciec chce by całkowicie poświęciła się nauce. Zachęca ją do pójścia na uniwersytet. I tak też się dzieje, Mileva dociera tam, gdzie niewielu kobietom przed nią się to udało - na Uniwersytet w Zurychu, by studiować fizykę. Jest zdeterminowana, by pokazać wszystkim, że nie jest gorsza od innych studentów, że ma wiedzę, jest ambitna i chce się uczyć. Oczywiście, koledzy i wykładowcy, wcale jej tego nie ułatwiają:
Krytykowano obecność kobiety studentki jako nieodpowiednią, śmiano się z mojego kalectwa, komentowano złośliwie moją ciemną karnację i poważną minę. (s.71)
Wyjątkiem był Albert Einstein, który otwarcie podziwiał ją za jej inteligencję i ambicję. Wkrótce też się w niej zakochał. W pierwszym odruchu Mileva próbowała odrzucić tę miłość, tłumacząc sobie, że powinna skupić się na nauce. Uczucie jednak było silniejsze, niż się spodziewała i wkrótce to nie nauka, a miłość ją uskrzydliła. Pozwoliła uwierzyć, że możliwe jest połączenie uczuć z karierą naukową. Zresztą, sam Einstein obiecał jej, że ich związek, a później także i małżeństwo, oparte będą na partnerstwie. Że będą razem pracować, pisać artykuły naukowe, tworzyć nowe teorie i zdobywać za nie nagrody i uznanie. I początkowo tak też się działo. No, może poza tymi nagrodami i uznaniem, bo te - jeśli już - to przypadały Albertowi, nie Milevie. O jej wkładzie w jego prace, nikt lub prawie nikt nie wiedział, bo wszystkie artykuły, które razem mieli stworzyć, sygnowane były wyłącznie nazwiskiem jej męża. Także i ta najsłynniejsza - ogólna teoria względności, której powstanie Mileva przypisuje sobie (w książce). Z czasem jednak w ich małżeństwie przestaje się układać. Albert nie zaprasza już żony do wspólnych projektów, nie prosi jej o pomoc i wsparcie. Nie opowiada o swoich odkryciach i planach. Mileva przestała być dla niego partnerką naukową, zamiast tego została żoną. Tylko żoną. A później już tylko służącą.
Książkę czytało mi się rewelacyjnie! Wprost nie mogłam się od niej oderwać. Historia opisana przez Marie Benedict elektryzuje, wciąga, ale też... irytuje. Im dalej w las (że się tak kolokwialnie wypowiem) tym większy żal i współczucie odczuwałam do Milevy. Nie potrafiłam zrozumieć, jak kobieta, która tyle wycierpiała, aby wejść do świata nauki, tak bardzo zdominowanego przez mężczyzn, potrafiła tak łatwo z tego wszystkiego zrezygnować? Mało tego, jak ta kobieta mogła pozwolić zamknąć się w domu i sprowadzić się do roli gospodyni - poniżanej i pogardzanej gospodyni. Tak... wiem, że rola kury domowej jej nie odpowiadała. Była zazdrosna o pozycję męża. O jego rosnącą sławę. Ale co z tego, skoro nic z tym nie zrobiła? Ktoś powie, że to były inne czasy i kobiecie ciężko było sprzeciwić się mężowi i zasadom, które wówczas panowały. Ale czy takie tłumaczenie można zastosować w przypadku Milevy? Nie sądzę... przecież ona nie była, jak zwykłe kobiety. Ona wiedziała, jak walczyć o swoje plany i marzenia, co zresztą udowodniła dostając się na uniwersytet w Zurychu.
Sam Albert początkowo zdobył moją sympatię. To, jak starał się o uczucie Milevy, było nawet urocze. Z czasem jednak na jego wizerunku zaczęły pojawiać się rysy. Wraz ze wzrostem popularności, jego zachowanie stawało się coraz bardziej niewiarygodne. On stawał się znanym fizykiem, a jego żona... tylko żoną. Zamknął Milevę w domu, zdradzał ją i poniżał. Traktował, jak kogoś znacznie gorszego od siebie. Często też znikał na kilka dni, a kiedy w końcu wracał, nie zamierzał się tłumaczyć. Po jednej z takich nieobecności, wręczył Milevie kartkę zawierającą warunki, jakie ona musi spełnić, jeśli chce, aby on nadal z nią mieszkał. Aż trudno uwierzyć, co on tam nabazgrolił:
Miałam przed oczami listę obowiązków wobec Alberta: miałam prać, przygotowywać posiłki i przynosić mu je do pokoju, sprzątać w jego sypialni i gabinecie z wyłączeniem biurka, którego nie wolno mi było dotykać. Jeszcze bardziej szokująca była lista wymogów wobec mnie w naszych osobistych relacjach. Żądał, bym nie wchodziła z nim w domu w żadne interakcje, zamierzał kontrolować, gdzie i kiedy będę z nim rozmawiać i co wolno mi do niego powiedzieć w obecności dzieci. Szczególnie podkreślał, bym powstrzymywała się od jakiejkolwiek cielesnej intymności. (s.348-349)
----------------
Ponoć, wiele lat po rozwodzie Albert miał wyznać, że ożenił się z Milevą tylko dlatego, że było mu jej żal. Jego zdaniem, nikt inny nie zechciałby tej brzydkiej i kulawej dziewczyny.
Swoją drogą, życie Milevy po rozwodzie z Albertem również do łatwych nie należało. Miała smutne życie.
*Tytuł recenzji jest cytatem z książki, a oznacza - zgubiłam się
Niezwykła kobieta, dzięki takim książkom przynajmniej staje się bardziej znana :)
OdpowiedzUsuń