Pages - Menu

sobota, 30 kwietnia 2011

Z wizytą w paryskim świecie

Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 373


Na siedzeniu, myśleniu i... gapieniu się bezowocnie w monitor, minęła mi godzina. Co tu napisać? - pytałam siebie. Od czego zacząć? - dopytywałam. Nie żeby mi nic do głowy nie przychodziło. Bo przychodziło. Tyle tylko, że... myśli te były tak różnorodne, że nie do końca potrafiłam je uporządkować. Sympatia do Elizabeth mieszała się ze wściekłością na nią. Raz ją podziwiałam, wraz z nią śmiałam się i płakałam. Innym zaś razem... miałam ochotę powiedzieć jej, co o niej naprawdę myślę. O!


Główną bohaterką Lunchu w Paryżu jest, nie kto inny jak... Elizabeth Bard - autorka. Elizabeth z pochodzenia jest Amerykanką i to taką prawdziwą - z krwi i kości. A nawet trochę i z wyglądu. Oczywiście do nadwagi było jej daleko, ale biust w rozmiarze DD mówi sam za siebie. Poza tym, jej podejście do życia i ciągłe dążenie do sukcesu też okazały się być takie... typowo amerykańskie. Nic więc dziwnego, że nie do końca potrafiła się odnaleźć, kiedy przyszło jej zamieszkać we Francji - kraju tak szalenie innym niż ten, w którym się wychowała i do którego się zwyczajnie... dostosowała. 


Francja... dlaczego właśnie ona? To proste - miłość. Tylko ona jest w stanie "spakować" nam walizki i zmienić całkowicie nasze życie. I tak właśnie było w przypadku Elizabeth i... Gwendala - jej francuskiego męża. To właśnie dla niego, Elizabeth zostawiła Amerykę i zamieszkała wśród ludzi, których język nie do końca rozumiała. Ich samych zresztą też nie. A wiedzieć trzeba, że Francuzi różnią się znacznie od Europejczyków, i to nie tylko mentalnością czy przeogromną liczbą serów. Francuzi nigdy się nie spieszą, niczego nie załatwiają poprzez tzw. plecy, a do tego - najważniejszy jest dla nich wspólny posiłek, do którego podchodzą niemalże z głębokim szacunkiem. Nic więc dziwnego, że... w ciągu dnia potrafią wygospodarować całą (!) godzinę na lunch - i wcale dłużej przez to nie pracują.


Nagła potrzeba przeistoczenia się z Amerykanki we Francuzkę - łatwa nie była. Ale z dnia na dzień, Elizabeth coraz bardziej stawała się, jakby to powiedzieć... jedną z nich. Coraz więcej rozumiała i dostrzegała.  Mało tego - poznała odpowiedź na odwieczne pytanie, dlaczego Francuzki nie tyją? Zrobiła to zresztą w bardzo zabawny sposób. Oczywiście, nigdy tak naprawdę nie przestała być sobą - swoim amerykańskim, impulsywnym ja, mimo to, jej serce stawało się Francuskie. 


Lunch w Paryżu uświadomił mi, jak ważna jest rodzina i czas z nią spędzony. Zrozumiałam także, że zawsze warto być sobą, warto walczyć o własne szczęście, ale nie wolno przy tym zapominać, że każdy z nas jest inny i... trzeba tę inność poznać oraz uszanować. 


***
Książkę czyta się przyjemnie, zwłaszcza, że zawiera ona naprawdę zabawne komentarze i uwagi Elizabeth. Każdy poszczególny rozdział zakończony jest kilkoma przepisami, ściśle powiązanymi z tym, co przed chwilą się przeczytało. Dania były naprawdę różnorodne - jedne proste i łatwe w wykonaniu, inne zaś niesamowicie wymyślne. Mimo to, i tak dało się poczuć ich zapach i wyobrażony smak, a co więcej - można było choć przez chwilę poczuć się tak, jakby mieszkało się we Francji. 


Jedyne co mi w tej książce przeszkadzało to... ogromna ilość błędów i omyłek pisarskich.

4 komentarze:

  1. Przyjemna w odbiorze książka, po której zrobiłam się dosłownie głodna:D
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałam tą książkę ostatnio w księgarni, ale jakoś nie wiem... Nie czuję do niej pociagu i jak na razie po nią nie sięgnę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ak ja nie cierpię błędów w literaturze ;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam już dwie, a nawet trzy recenzje do tej książki i dodałam ją sobie do planowanych. Szkoda, że ma dużo błędów, bo ja jestem z tych, których bardzo razi takie "niechlujstwo wydawnicze"...

    OdpowiedzUsuń