Pages - Menu

niedziela, 30 stycznia 2011

"Rozważna i romantyczna" June Austen

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 311


Rozważna i romantyczna
 jest pierwszą powieścią Jane Austen, w którą miałam przyjemność się zaczytać. Oczywiście, widziałam wcześniej ekranizację kilku jej powieści, ale... film to nie książka, więc się nie liczy.

Rozważna i romantyczna przedstawia losy dwóch sióstr Daswood - starszej i rozważnej Elinor (Eleneory) oraz młodszej i romantycznej Marianne (Marianny), które po śmierci ojca znalazły się w dość nieciekawej sytuacji. Sytuacji, która w znaczny sposób ograniczyła ich widoki na dobre zamążpójście. Bo co z tego, że są piękne i mądre? Co z tego, że posiadają wykształcenie i obycie, kiedy nie posiadają tego najważniejszego, czyli - dostatecznie dużego majątku, który wówczas, w osiemnastowiecznej Anglii, był najważniejszym kryterium decydującym o tym, kto i z kim stanie przed ołtarzem. 


A zatem... siostry Daswood, zmuszone sytuacją i nieprzychylnością bratowej, wraz z matką i młodszą siostrą - Margaret, przeprowadzają się do małego wiejskiego domku, by tam odnaleźć spokój i szczęście. Okazuje się jednak, że proste to nie będzie, zwłaszcza jeśli oddało się serce niewłaściwemu mężczyźnie.


Obie - Elinor i Marianne są zakochane. Obie są wierne i oddane swemu sercu. I w końcu, obie cierpią z  powodu miłości. Co ważne, robią to w zupełnie odmienny sposób. Rozważna Elinor cierpi w ciszy i samotności. Nie dzieli się się swoimi uczuciami, ale jeśli już to zrobi, to i tak nie odkrywa całego bólu, który w sobie nosi. Marianne z kolei, nie ukrywa się ze swoim cierpieniem. I to nie tylko dlatego, iż nie chce tego zrobić, ale zwyczajnie... nie potrafi. W przeciwieństwie do siostry, nie umie ona żyć tak, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nie umie cieszyć się dniem, życiem czy też życzliwością otaczających ją ludzi. 


Rozważność i romantyczność - dwie cechy przewodnie książki. Cechy szalenie różne i odmienne. Jednak, jak ukazuje Austen - cechy, które powinny wzajemnie się uzupełniać, nie zaś wykluczać. Bo Rozważna i romantyczna nie jest opowieścią o złej i dobrej siostrze. Nie jest też opowieścią o jednej dobrej, a drugiej złej cesze. Rozważna i romantyczna jest opowieścią o cechach, które każdy powinien w sobie odnaleźć w takim samym stopniu.

Rozważna i romantyczna była pierwszą powieścią Jane Austen, która ujrzała światło dzienne. Pisarka wydała ją na własny koszt, a co więcej - pod pseudonimem "The Lady", czyli Pewna Dama. 

wtorek, 25 stycznia 2011

"Sztuka pierdzenia" Pierre Thomas Nicolas Hurtaut

Wydawnictwo: Słowo/Obraz Terytoria
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 135


Sięgając po Sztukę pierdzenia liczyłam na przednią zabawę. No i... się przeliczyłam. Nic mi się bowiem w tej książce, a właściwie - eseju, nie podobało, a już tym bardziej - nie śmieszyło. A co za tym idzie, nie mam na jej temat zbyt dużo do powiedzenia.


Pierre Thomas Nicolas Hurtaut podzielił swój esej na 2 części. W pierwszej poznajemy ogólną definicję pierdu i odmiany pierdnięć, a także - dowiadujemy się, czym różni się pierdnięcie od beknięcia. W drugiej z kolei, czytamy o różnicy między pierdzeniem a puszczaniem bąków oraz o pozytywach, jakie wynikają z jednego i drugiego. Z tej części dowiadujemy się także, co osoby przesądne mogą zrobić, aby ukryć bądź zatuszować swoje pierdnięcie. Ciekawe? Teoretycznie tak, ale praktycznie - nudy, przez które ciężko było mi przebrnąć.


Kończąc swój krótki esej, Hurtaut przedstawił charakterystykę pierdnięć w zależności od pochodzenia, miejsca zamieszkania, płci i profesji pierdzącego. I... to byłoby na tyle.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

"Pochwała macochy" Mario Vargas Llosa

Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 188


Llosa, ech Llosa... i co ja mam z Tobą zrobić? Już dawno chciałam zapoznać się z twórczością tego pana, ale zawsze, nie wiedzieć czemu, sięgałam po coś innego. Kiedy jednak nagrodzono go Literacką Nagrodą Nobla - już nie mogłam sobie odpuścić... 

...mój wybór padł na Pochwałę macochy. Tyle się o niej naczytałam - że intrygująca, zabawna, wyuzdana i rozpustna - iż musiałam sama sprawdzić, jaka ona jest w rzeczywistości. Nie muszę chyba dodawać, że miałam względem tej książki ogromne, a wręcz - przeogromne wymagania i oczekiwania. Niestety, zawiodłam się. I to totalnie!

Wszystko zaczyna się od listu, który Alfonsito podrzuca swojej macosze w dniu jej 40 urodzin. Listu, w którym ten "aniołek, który nie odróżnia dobra od zła" - wyznaje jej miłość. A potem już tylko lawina zdarzeń, nieunikniona zresztą, która zmienia wszystko, co było i mogło być piękne. 

Grzeszne i pruderyjne uczucie? A może zimna i wyrachowana gra, rozgrywająca się za plecami ojca i męża - don Rigoberto? Albo jeszcze inaczej - ironia i groteska, które pomału i stopniowo odkrywają tragikomedię? I jeszcze jedno - kto tu jest grzeszny? Lukrecja, don Rigoberto czy Alfonsito? A może każde z nich? Nie, nie powiem - odpowiedzi należy szukać w książce... jedno jest pewne, ja tej przesadnej perswazji nie widzę. Owszem, jest erotyzm i seks, ale... to zbyt mało, to mnie nie przeraża, nie odrzuca, nie napawa zniesmaczeniem.

Przyznam szczerze, że początkowo nie mogłam pojąć, w jakim celu Llosa, w swój tekst, wplata interpretację dzieł znanych malarzy. Oczywiście, wiedziałam, że don Rigoberto był koneserem sztuki, zwłaszcza malarstwa erotycznego, ale i tak nie mogłam pojąć tego wybiegu. Długo myślałam i myślałam, aż w końcu wymyśliłam - obrazy te służą pisarzowi do przedstawienia bohaterów, a dokładniej - ich charakterów. Obrazy bowiem, tak jak nasze charaktery pełne są dwuznaczności, ukrytych symboli, domysłów i pragnień. 

Pochwała macochy ani mnie nie zachwyciła, ani też nie zniechęciła. Z pewnością sięgnę jeszcze po inne książki Llosy, jednak... swoje oczekiwania będę stopniowo studziła.

sobota, 22 stycznia 2011

"Samsara. Na drogach, których nie ma" Tomek Michniewicz

Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 358


Magiczna, inspirująca i... niezwykła - tak, przy użyciu kilku przymiotników, określić można książkę Tomka Michniewicza - Samsara. Na drogach, których nie ma. Oczywiście, takich przymiotników przypisać można byłoby i więcej - wciągająca, zachwycająca, zdumiewająca, zaskakująca czy też - fascynująca, ale okazuje się, że nie miałoby to sensu, bo obojętnie ile określeń wymienimy, to i tak będzie to zbyt mało, aby oddać i wyrazić wszystko to, czym ta książka jest, a także - jaki świat przed nami otwiera. 

Bo po to się wyjeżdża, żeby nie wiedzieć, co czeka za zakrętem - tak Tomek Michniewicz rozpoczyna swoją opowieść - naszą wspólną podróż przez Azję. I choć w pierwszej chwili, zdanie to wydaje się zupełnie niepozorne - niczym szczególnym nie odróżniające się od innych, to już po kilku kolejnych zdaniach, kilku następnych stronach przekonujemy się, że to właśnie zdanie będzie towarzyszyło nam przez cały czas trwania naszej podróży. Będzie z nami w Nepalu, Tajlandii, Bangkoku, Wietnamie, Laosie, Kambodży, Malezji. Będzie z nami, kiedy będziemy przedzierać się przez dżunglę, łapać stopa czy... kiedy będziemy odwiedzać plemienne wioski, świątynie, hotele, knajpki i bazary. Będzie z nami w dzień i w nocy. Będzie z nami, bo... podróżowanie bez planu, bez ustalania i układania - jest tym, co scala wszystkie obrazy składające się na Samsarę.

A zatem... planu nie mamy, ale mamy cel, jeden najważniejszy - zobaczyć czary, magię i... dziadugara, czyli czarownika, maga - osobę dokonującą rzeczy niemożliwych. Oczywiście, zanim kogoś takiego spotkamy, spotykamy wiele innych równie ciekawych i fascynujących ludzi. Poznajemy miejsca i legendy, o których nam się nawet nie śniło. Przyglądamy się kulturze i tradycji, tak odmiennej od naszej, a co za tym idzie - ciężkiej do pojęcia i zrozumienia. Obserwujemy biedę, która stała się niejako prowodyrem biznesu turystycznego niszczącego nie tylko piękno otoczenia, ale i zmuszającego zwierzęta do ciągłego posłuszeństwa i życia w niewoli, bo przecież nie po to turyści płacą grubą kasę, aby nie mieć możliwości sfotografowania się z tygrysem czy przejechania się na słoniu. I w końcu... uczestniczmy w Festiwalu Wegetariańskim, który choć pięknie się nazywa, nic pięknego w sobie nie ma. Uczestników festiwalu, zwłaszcza tych biorących w nim czynny udział, nazywa się świrami, dziwakami i... nic a nic mnie to nie dziwi. Oczywiście nie powiem Wam, jak wygląda i na czym dokładnie festiwal ten polega, bo to musicie sobie przeczytać sami, ale uwierzcie mi na słowo - opis festiwalu zrobił na mnie największe wrażenie...


... okej, więcej nie zdradzę! To naprawdę trzeba przeczytać.

Na ogromne uznanie zasługuje także piękne wydanie książki. Widać, że ktoś włożył w to wiele pracy i zaangażowania. I nie chodzi mi tutaj tylko o zachęcającą okładkę i kredowy papier. We wnętrzu w książki odnajdziemy bowiem piękny świat zdjęć zachwycających każdym swym detalem.

Zdjęcie pochodzi ze strony http://wiadomosci.gazeta.pl

piątek, 21 stycznia 2011

Refleksyjnie - tak mnie jakoś naszło

Im bliżej końca książki - Samsara. Na drogach, których nie ma, tym bardziej zazdroszczę Tomkowi Michniewiczowi odwagi. Bo choć bardzo bym chciała, nie wiem czy potrafiłabym i... czy umiałabym, tak jak on, zostawić wszystko i wyruszyć przed siebie - zostać backpackerem (backpacking oznacza podróżowanie z plecakiem, podróżowanie na własną rękę).

Jak się okazuje, backpacking nie jest wcale taką prostą sprawą. Nie wystarczy bowiem spakować plecak i wyruszyć. Trzeba jeszcze wiedzieć, gdzie chce się pojechać, co zobaczyć i, co najważniejsze - trzeba umieć się odnaleźć w nowym miejscu i środowisku. Podróżując z biurem podróży, tak naprawdę o nic nie trzeba się martwić. No może tylko o to, czy aby w czasie naszego pobytu zagranicą, biuro, w którym wykupiliśmy wycieczkę - nie ogłosi upadłości. W bacpackingu jest się zdanym tylko na siebie, swojej wiedzy, intuicji i umiejętnościach. Nigdy nie wiesz, gdzie będziesz spał, co jadł i... kogo się spotkasz.


Oprócz odwagi, zazdroszczę Tomkowi jeszcze jednego. A właściwie to całej rzeczy miejsc i obrazów składających się na... Indie - magiczne miejsce, które chciałabym kiedyś odwiedzić. W Indiach pociąga mnie właściwie wszystko - kolory, miejsca, ludzie i kultura. Ach...


p.s. Ciekawi mnie, o jakim miejscu Wy marzycie?
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.baciarnia.pl

środa, 19 stycznia 2011

WC okiem Brzozowicza - "Cejrowski. Biografia" Grzegorz Brzozowicz

Wydawnictwo: Czerwone i Czarne
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 256


Wojciech Cejrowski jest postacią niezwykle barwną i ciekawą. I zapewne, gdyby nie jego poglądy i przekonania, wielbiłabym go od zawsze i na zawsze. Bo jak się okazuje, to całkiem konkretny i obrotny facet.


Wojciech Cejrowski (WC) był przeciwny napisaniu i wydaniu tej książki. Będąc zdania, iż nie powinno się pisać biografii osób żyjących, próbował powstrzymać ukazanie się książki, jednak, jak widzimy... z marnym skutkiem. Z jednej strony, jestem w stanie zrozumieć WC, bo w końcu nikt nie lubi, jak się mu w życiu grzebie i wystawia je na widok publiczny. Z drugiej jednak, WC sam zdecydował się na bycie osobą publiczną, a co za tym idzie - sam wystawił się na widok i zainteresowanie ze strony innych ludzi. 


Swą opowieść o Cejrowskim, Grzegorz Brzozowicz rozpoczyna od przedstawienia jego przodków - dziadków i pradziadków. Poznajemy też, co oczywiste, krótką historię jego rodziców - Krystyny i Stanisława, polskiego animatora i działacza jazzowego. W końcu poznajemy i samego Wojtusia - chłopca, który już od najmłodszych lat ujawniał pociąg do biznesu - cechę charakterystyczną dla całej rodziny Cejrowskich. Przyznać muszę, że od tej strony, Cejrowskiego nie znałam - WC wchodził w każdy interes, który jego zdaniem mógł przynieść zysk. Potrafił sprzedać wszystko i... załatwić wszystko, a co więcej - potrafił z każdym się dogadać i zrobić tak, by żadna ze stron nie poczuła się pokrzywdzona. Wszystko w co się angażował, robił nie tylko z głową, ale i z wielką uwagą i dbaniem o każdy, nawet najmniejszy drobiazg. Do każdego swojego występu - w radiu, telewizji czy też przed publicznością, skrupulatnie się przygotowywał. Robił notatki, zapisywał sobie pytania i... możliwe odpowiedzi swoich gości - bo przecież w jego programie, wszystko ma swój ściśle określony czas i miejsce.


O jego życiu zawodowym dowiadujemy się właściwie dość sporo. Śledzimy jego poczynania w programie "Non Stop Kolor", który prowadził wspólnie z Wojciechem Mannem oraz w programie "WC kwadrans" - ostrym i kontrowersyjnym. Towarzyszymy mu także w jego pracy w radiu, gdzie u boku Korneliusza Pacudy, WC prowadził cykl audycji "Czy jest miejsce na country w Polsce?" - WC jest wielkim miłośnikiem tego rodzaju muzyki. Niestety, o jego podróżach niewiele się dowiadujemy. A o jego życiu prywatnym... właściwie nikt nic nie mówi. Wydawać się zatem może, iż jest to raczej biografia zawodowa, a nie całościowa. A szkoda.


Książkę czyta się przyjemnie i szybko, tym bardziej, iż jest ona tak pięknie wydana - kredowy papier i liczne zdjęcia dodają jej uroku. Czasami odniosłam wrażenie, że autor - Grzegorz Brzozowicz, nie bardzo za Cejrowskim przepada. A co za tym idzie, zastanawiam się, czy był właściwą osobą do napisania owej biografii? 


Osobiście nie podzielam poglądów Wojciecha Cejrowskiego jednak... cenię i szanuję go za to, iż pomimo odrzucenia go przez świat mediów - świat, który znał i, w którym pracował - pozostał sobą, nie zmienił się i, co najważniejsze - nie wyrzekł się swoich poglądów. Bo najważniejsze to zawsze być sobą i wierzyć w to, co uważa się za swoje... za słuszne. 

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Choroba + stos = pierwsze w tym roku

Stało się! Dopadło mnie przeziębienie, a co za tym idzie - leżę i się kuruję. Nos boli mnie już od wydmuchiwania, a płuca, za chwilę, chyba wykasłam. Buuu! Na szczęście mam coś, co najbliższy "łóżkowy" tydzień mi umili. Pierwszy w tym roku... stosik


Ta mała książeczka na górze to Sztuka pierdzenia Pierre Thomas Nicolas Hurtaut. Resztę widać wyraźnie więc nie ma potrzeby, abym powtarzała tytuły i autorów.

p.s. Życzcie mi zdrowia!

sobota, 15 stycznia 2011

"Tektonika uczuć" Eric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 142


Erica-Emmanuela Schmitta nie znam praktycznie w ogóle. Gdzieś tam kiedyś... bardzo dawno temu, przeczytałam Oskara i panią Różę, ale to wszystko. Przyznać muszę, iż świadomie odmawiałam sobie przeczytania czegokolwiek, co wyszło spod pióra tego pana. Dlaczego? Ano nie wiem. Tak jakoś wyszło, po prostu. Któregoś jednak dnia, skuszona wieloma pozytywnymi blogowymi recenzjami, postanowiłam dać szansę temu pisarzowi i... sięgnęłam po Tektonikę uczuć. 

Diane i Richard - główni bohaterowie tej krótkiej historii, darzą się wielkim uczuciem. Tak wielkim, że nawet krótkotrwałe rozstanie jest dla nich nie do zniesienia. Kilka razy nawet jej się oświadczał, ale ona... ona odmawiała. Aż tu nagle... Ona mówi, że nie kocha, że nigdy nie kochała. On odpowiada tym samym i... rozstają się. Do tego wszystkiego, pojawia się ta trzecia - Elina, którą sama Diane wprowadziła do swojego i Richarda życia. Od tego momentu zaczyna się istna burza pełna napięć i intryg, wzlotów i upadków. Ostateczne "starcie" ukazuje kilka prawd, o których, niestety, wielu z nas zwyczajnie zapomina - uczuciami nie wolno się bawić. W uczuciach trzeba być szczerym. A co więcej - o uczuciach trzeba rozmawiać szczerze i otwarcie. Mimowolnie nasuwają się tutaj słowa z Małego Księcia - jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.

Tektonika uczuć nawiązuje swą treścią do teorii tektoniki płyt, czyli wędrówki płyt litosfery, które przemieszczając się, wzajemnie się zderzają i ocierają, a to z kolei prowadzi do wybuchów wulkanów, oddalania się od siebie kontynentów i występowania trzęsień ziemi. Piękne porównanie, które uświadamia nam, że wystarczy jedna iska, jedna chwila, jeden impuls i... jedno niepotrzebne słowo, by nasze życie przewróciło się do góry nogami. 

Tektonikę uczuć czyta się szybko i przyjemnie, bo właściwie, pomimo tematu uczuć, które same w sobie nie zawsze są proste i jasne - to lekka książka. Czasem nawet można się uśmiechnąć, a czasem wykrzyknąć - jejku, jakie to głupie i dziecinne zachowanie! 

środa, 12 stycznia 2011

Powrót do cukierni

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 472 


Druga część niezwykłej sagi - z podtytułem Cieślakowie - przedstawia dalsze losy rodziny Zajezierskich, a także... losy nowej rodziny - Cieślaków. Wraz z bohaterami przeżywamy trudy związane z wybuchem I wojny światowej i te, powstałe w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Poznajemy dalsze losy Marianny Blatko, która w Ameryce rodzi syna hrabiego Tomasza Zajezierskiego - Pawła, a właściwie to Paula Connora. Towarzyszymy też Kindze Toroszyn, która próbuje na nowo ułożyć sobie życie po śmierci męża, a co więcej - poznajemy jej córkę - ambitną i zdolną Grażynę. W części drugiej, podobnie jak w części pierwszej, przeszłość miesza się ze współczesnością, z tą tylko różnicą, iż owej współczesności jest zdecydowanie mniej, przez co można odczuć mały niedosyt, zwłaszcza, że losy Igi zaczęły podążać w kierunku bardzo ciekawej akcji. 

Nie będę zapewne zbyt oryginalna, kiedy napiszę, że w drugiej części największe wrażenie zrobiła na mnie Grażyna. Ona również, zdobyła moje uznanie i podziw. Podobała mi się jej determinacja i siła, która kazała jej wierzyć w swoje marzenia, a co więcej - spełniać je. Od początku wiedziała czego chce i systematycznie do tego dążyła. Przyznać jednak muszę, że w jednym mnie zaskoczyła - okazała się być nie tylko dobrą aktorką i kochanką, ale córką i matką. Oto bowiem, czytając o małej Grażynie, marzącej o byciu Giną Weylen, nie przypuszczałam, że sprawdzi się w tych wszystkich rolach, a zwłaszcza w roli matki. 

Hrabinę Zajezierską doceniłam dopiero po jej śmierci. Podobnie zresztą, jak Adrianna - jej synowa, żona hrabiego Tomasza Zajezierskiego. Wstyd przyznać, ale tak naprawdę dopiero wtedy zrozumiałam, ile w niej było siły i miłości. I choć czasem wydawała się zimna i obojętna, potrafiła się odnaleźć i samodzielnie zadbać o dom i dzieci, co zresztą wyszło jej rewelacyjnie.

Tyle o plusach, czas teraz na minusy, o których z bólem serca mówić mi przychodzi. Nie wiem, czy zauważyliście, ale mnie bardzo raziły błędy i to nie tylko te interpunkcyjne, ale i (o zgrozo!) te związane z omyłką pisarską - gdzieś zabrakło zaimka, gdzieś znowu zła pisownia... ech, no jak tak można?

wtorek, 11 stycznia 2011

Sto lat panie Mendoza!

Nie wiem, czy wiecie, ale dziś swoje 68 urodziny obchodzi... hiszpański pisarz - Eduardo Mendoza, którego większość z nas pokochała za trylogię o przygodach ekscentrycznego detektywa - lumpa [Sekret hiszpańskiej pensjonarki (1979), Oliwkowy labirynt (1982), Przygoda fryzjera damskiego (2002)"]. Cechami charakterystycznymi dla jego pisarstwa jest ironiczny dowcip oraz częste gry słowne. 


Ojciec Eduarda Mendozy był urzędnikiem podatkowym, a matka - gospodynią domową. Już od samego dzieciństwa Eduardo czytał bardzo dużo, co jak później przyzna - miało silny wpływ na jego wyobraźnię i twórczość. Wychowany w burżuazyjnej rodzinie, ukończył katolicki college zdobywając dyplom prawniczy. Początkowo pracował jako prawnik i radca prawny (praca ta pozwoliła mu zapoznać się z prawniczym żargonem, który często parodiuje w swoich powieściach), ale w roku 1973 wyjechał do Nowego Yorku, gdzie pracował przez 10 lat jako tłumacz dla ONZ, w tym m.in. dla Ronalda Regeana. Po powrocie do Barcelony Eduardo Mendoza oddaje się pisaniu powieści, podkreślając, iż jego prawdziwym zawodem i powołaniem jest tłumaczenie.

W Polsce ukazały się:
  • Mauricio, czyli wybory
  • Przygoda fryzjera damskiego
  • Oliwkowy labirynt
  • Sekret hiszpańskiej pensjonarki
  • Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa (moja ulubiona!)
  • Prawda o sprawie Savolty
  • Miasto cudów
  • Brak wiadomości od Gurba
  • Lekka komedia

 p.s. 
Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa jest nie tylko moją ulubioną książką Mendozy, ale także - pierwszą. To ona otworzyła przede mną niezwykły świat pełen humoru i zadziwiających przygód. A Wy, lubicie Mendozę? A jeśli tak, to za co? Albo inaczej, która książka tego autora spodobała Wam się najbardziej?


Zdjęcie pochodzi ze strony http://kultura.dziennik.pl

Zagłosuj

Aby oddać głos na Strefę Książki wystarczy wysłać SMS pod numer 7122 o treści E00077. Koszt SMS wynosi 1,23 zł brutto.


Za wszystkie wysłane SMS - z góry dziękuję!

poniedziałek, 10 stycznia 2011

ZAZ - je veux


Jakoś tak... za mną chodzi ;-)

środa, 5 stycznia 2011

Wstąpiłam do cukierni i jadłam pełnymi garściami...

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 472


No i co tutaj napisać, kiedy właściwie wszystko zostało już napisane? Wszystko już było... że rewelacyjna - było, że się dobrze czytało - było, że wciągająca - też już było. Zamiast więc się powtarzać, napiszę tylko... zachwycona jestem!

A czym? Właściwie wszystkim! Sposobem odkrywania tajemnicy, skłaniającą do refleksji fabułą i wreszcie - silnymi bohaterkami, fascynującymi na wiele sposobów kobietami, które nie sposób nie polubić. Oczywiście, początkowo trudno było mi się odnaleźć, kto jest kim i... kto z kim, ale im dalej brnęłam, tym wszystko stawało się jaśniejsze i prostsze. 

***
Zawiłe losy rodu Zajezierskich poznajemy z dwóch perspektyw - współczesnej i tej przeszłej, oddalonej o 100 lat. Autorka naprzemiennie przenosi nas raz do XIX-wiecznych Zajezierzyc, a raz do dzisiejszego Gutowa - małego miasteczka. Dzięki temu zabiegowi, raz towarzyszymy dwudziestokilkuletniej studentce Idze w odkrywaniu jej rodzinnej tajemnicy, innym zaś razem wraz z jej przodkami bawimy się, martwimy i kochamy.

Akcja powieści biegnie niespiesznie, powoli - swoim własnym rytmem. Mimo to, nie sposób poczuć znużenie, albo co gorsza - zniechęcenie. Dzieje się wręcz odwrotnie - od książki nie można się oderwać. Nagle okazuje się, że jedzenie i spanie nie jest najważniejsze, a obiecywanie sobie - jeszcze tylko ta jedna strona i... kończę - w żaden sposób się tutaj nie sprawdza. 


Cukierni pod Amorem wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Nawet najdrobniejsze szczegóły. Dzięki temu, bardzo łatwo jest nam wyobrazić sobie miejsca, które autorka nam pokazywała i... do których nas zabierała.

niedziela, 2 stycznia 2011

"Park niepotrzebnych Żydów" Grigorij Kanowicz

Wydawnictwo: Fundacja Pogranicze
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 322


Jest - pierwsza w Nowym Roku przeczytana książka. Panie i Panowie, Mole Kochane - niniejszym przedstawiam Park niepotrzebnych Żydów Grigorija Kanowicza. 

Park niepotrzebnych Żydów opisuje losy (nie trudno się domyślić) - Żydów, mieszkających w Wilnie na Litwie, którzy nie potrafią, albo też - nie chcą otrząsnąć się ze wspomnień wojny. Narratorem całej powieści jest krawiec - Icchak Małkin, który zawsze jako pierwszy, zjawiał się w Parku Bernardyńskim - miejscu spotkań niepotrzebnych Żydów. Zaraz po nim zjawiał się fryzjer Natan Gutjontow, technik dentystyczny Mosze Gerszenzon, flecista Hirsz Oleniew-Pomeranc, a także - Lea Stawiska.   

Wszystkich ich łączy jedno - ocalenie z wojennego piekła, a właściwie to, smutek, który z owym ocaleniem nadszedł. Ciągle, w swoich wspomnieniach, wracają do czasów przeszłych, do czasów sprzed wojny. Do dobrych czasów. Wspominają swoje lata dzieciństwa i młodości. Czasy spokojne i szczęśliwe. Przywracając pamięć o zmarłych, nie czują wdzięczności za ocalałe życie. A co więcej, w dzisiejszym czasie i w tym świecie - nie widzą dla siebie miejsca. Są świadomi faktu, iż należą do nielicznej już grupy naocznych świadków okrutnej historii narodu żydowskiego. Dlatego też, ich myśli coraz częściej krążą wokół śmierci. 

W książce, głównie za sprawą jej żałobnego tonu, trudno znaleźć coś dobrego - wesołego i pocieszającego, może to właśnie dlatego jej odbiór do łatwych i przyjemnych nie należy. Nie jest to zła książka, choć czasem trudno się połapać, gdzie kończy, a gdzie zaczyna się kolejna myśl, kolejne wspomnienie, kolejny powrót do przeszłości. 

p.s. Każdy, kto liczy, że Park niepotrzebnych Żydów dopowie nam coś o wojennych przeżyciach Żydów, o ich gehennie i próbie przetrwania, bardzo się zawiedzie, bo książka ta nie o tym opowiada. To książka o wykorzenieniu, przemijaniu, odchodzeniu i umieraniu, a nie o trudach w walce o przetrwanie.