Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 276
Kiedy patrzy się na umieszczone na skrzydełku książki zdjęcie - niezwykle delikatnej i uśmiechniętej autorki - Amy Chua, aż trudno uwierzyć w słowa, które przed chwilą się wyczytało. Mało tego, trudno uwierzyć, że ta elegancka kobieta potrafiła być tak wymagająca i bezwzględna wobec swoich córek - Sophii i Louisy.
Amy Chua jest Chinką. Od urodzenia mieszka w Ameryce, mimo to, bardziej niż Amerykanką, czuje się Chinką. Zwłaszcza w kwestii wychowania dzieci, do której, jak większość Chinek, podchodzi niezwykle ambitnie, a czasem wręcz - egoistycznie. Już na samym początku informuje nas, czego nie wolno robić jej córkom - nocowania i bawienia się u koleżanki, grania w szkolnym przedstawieniu, oglądania telewizji czy też - dostawania ocen niższych aniżeli szóstka. W swoim postępowaniu, Amy nie dostrzega niczego złego. Jej zdaniem "chińska matka", która zrobi i poświęci wszystko, aby jej dziecko stało się geniuszem pod każdym względem jest lepsza od "zachodnich rodziców", którzy są leniwi i tylko proszą, aby dziecko się starało.
Dojście do perfekcji wymaga wiele wysiłku i poświęceń, o czym Amy wiedziała bardzo dobrze. Dlatego też, nie pytając nikogo o zdanie, nieustannie planowała każdą chwilę swoich córek. Sophia w wieku 1,5 roku znała już alfabet, a w wieku 3 lat zaczęła naukę gry na fortepianie. Lulu - młodsza córka Amy, także w wieku 3 lat rozpoczęła swoją przygodę z muzyką, początkowo był to fortepian, który później wymieniono na skrzypce. I nie ważne, czy dziewczynki były zmęczone czy nie, czy bolały je palce albo czy były głodne - liczyły się tylko kilkugodzinne ćwiczenia. Oczywiście same lekcje u specjalistów to dla Amy - "chińskiej matki" zbyt mało, dlatego też, kiedy dziewczynki wracały do domu, siadała z nimi i do późna ćwiczyły. Ćwiczenia odbywały się nawet, kiedy cała rodzina wyjeżdżała na wakacje. Ze spakowaniem i zabraniem skrzypiec Lulu nie było problemu, gorzej natomiast było z fortepianem. Ale i na to Amy znalazła rozwiązanie. Przed wyjazdem dzwoniła do hotelu, w którym mieli się zatrzymać i rezerwowała na kilka godzin fortepian, a jeśli hotel nie posiadał takiego instrumentu, obdzwaniała inne i w końcu znajdowała. Jednak, takie "wakacyjne ćwiczenia" bardzo często były powodem wielu kłótni, bo w przypadku, kiedy dziewczynkom coś nie wychodziło w grze, albo... kiedy Amy nie była zadowolona, ćwiczenia te przeciągały się w nieskończoność, a wtedy... rezerwacja kolacji przepadała, podobnie jak możliwość zwiedzenia jakiegoś muzeum.

Jako "chińska matka" w swoich metodach wychowawczych Amy nie tolerowała "nie starania się". A co więcej, nigdy nie ukrywała swojego rozczarowania. Otwarcie mówiła córkom, kiedy te (jej zdaniem) robiły coś źle. Idealnym przykładem jest tutaj sytuacja z laurkami, które Amy dostała od Sophii i Lulu na swoje urodziny. Dziewczynki miały wtedy 7 i 4 lata. Otóż, owe laurki tak bardzo nie spodobały się Amy, że nie dość, że ich nie przyjęła to jeszcze, kiedy dziewczynki broniąc się przyznały, że nie miały czasu przygotować coś lepszego, bo Amy kazała im ćwiczyć - odpowiedziała trzeba było wcześniej wstać. Poza tym, oznajmiła córkom, że kiedy one mają urodziny to dostają ogromne prezenty i mają zapewnione ciekawe atrakcje, dlatego też i ona zasługuje na coś lepszego.
Jednak pewnego dnia w uporządkowanym i zaplanowanym życiu Amy i jej rodziny pojawił się bunt i to najgorszy bo... trzynastolatki. Oto bowiem, Lulu postanowiła żyć po swojemu i robić to, na co ma ochotę dziewczyna w jej wieku. Można sobie tylko wyobrazić jakie awantury taka decyzja wywołała. Jedno jest pewne... Lulu zdobyła się na szalenie odważny krok.
A co na to wszystko Jed - mąż Amy? Zazwyczaj nie wtrącał się w metody stosowane przez Amy. Oczywiście, zwracał jej uwagę, że może źle postępuje, ale... nie zdarzało się to zbyt często. Poza tym, starał się być normalnym tatą i jak tylko nadarzała się okazja, chętnie grał z dziewczynkami w gry planszowe, chodził z nimi na minigolfa czy też - zabierał je do aquaparków.
I teraz pytanie... czy Amy dobrze postąpiła wychowując córki według chińskiego modelu? Trudno ocenić. Czytając niektóre fragmenty miałam czasem ochotę zwyczajnie ją udusić, ale z drugiej strony... dzięki niej, jej córki osiągały sukcesy, a pewnie nie jeden jeszcze uda im się osiągnąć. Poza tym, Amy naprawdę kocha swoje córki.
***
Tak naprawdę, nie sposób wyrazić słowami tego, co Bojowa pieśń tygrysicy nam przekazuje. Nie sposób też całkowicie pochwalić czy odrzucić Amy i jej "chińską matkę". Tę książkę trzeba przeczytać, aby móc wybrać i odnaleźć rodzica, jakim chcemy się stać.