Pages - Menu

środa, 23 marca 2011

Chińska metoda wychowawcza

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 276


Kiedy patrzy się na umieszczone na skrzydełku książki zdjęcie - niezwykle delikatnej i uśmiechniętej autorki - Amy Chua, aż trudno uwierzyć w słowa, które przed chwilą się wyczytało. Mało tego, trudno uwierzyć, że ta elegancka kobieta potrafiła być tak wymagająca i bezwzględna wobec swoich córek - Sophii i Louisy.

Amy Chua jest Chinką. Od urodzenia mieszka w Ameryce, mimo to, bardziej niż Amerykanką, czuje się Chinką. Zwłaszcza w kwestii wychowania dzieci, do której, jak większość Chinek, podchodzi niezwykle ambitnie, a czasem wręcz - egoistycznie. Już na samym początku informuje nas, czego nie wolno robić jej córkom - nocowania i bawienia się u koleżanki, grania w szkolnym przedstawieniu, oglądania telewizji czy też - dostawania ocen niższych aniżeli szóstka. W swoim postępowaniu, Amy nie dostrzega niczego złego. Jej zdaniem "chińska matka", która zrobi i poświęci wszystko, aby jej dziecko stało się geniuszem pod każdym względem jest lepsza od "zachodnich rodziców", którzy są leniwi i tylko proszą, aby dziecko się starało.

Dojście do perfekcji wymaga wiele wysiłku i poświęceń, o czym Amy wiedziała bardzo dobrze. Dlatego też, nie pytając nikogo o zdanie, nieustannie planowała każdą chwilę swoich córek. Sophia w wieku 1,5 roku znała już alfabet, a w wieku 3 lat zaczęła naukę gry na fortepianie. Lulu - młodsza córka Amy, także w wieku 3 lat rozpoczęła swoją przygodę z muzyką, początkowo był to fortepian, który później wymieniono na skrzypce. I nie ważne, czy dziewczynki były zmęczone czy nie, czy bolały je palce albo czy były głodne - liczyły się tylko kilkugodzinne ćwiczenia. Oczywiście same lekcje u specjalistów to dla Amy - "chińskiej matki" zbyt mało, dlatego też, kiedy dziewczynki wracały do domu, siadała z nimi i do późna ćwiczyły. Ćwiczenia odbywały się nawet, kiedy cała rodzina wyjeżdżała na wakacje. Ze spakowaniem i zabraniem skrzypiec Lulu nie było problemu, gorzej natomiast było z fortepianem. Ale i na to Amy znalazła rozwiązanie. Przed wyjazdem dzwoniła do hotelu, w którym mieli się zatrzymać i rezerwowała na kilka godzin fortepian, a jeśli hotel nie posiadał takiego instrumentu, obdzwaniała inne i w końcu znajdowała. Jednak, takie "wakacyjne ćwiczenia" bardzo często były powodem wielu kłótni, bo w przypadku, kiedy dziewczynkom coś nie wychodziło w grze, albo... kiedy Amy nie była zadowolona, ćwiczenia te przeciągały się w nieskończoność, a wtedy... rezerwacja kolacji przepadała, podobnie jak możliwość zwiedzenia jakiegoś muzeum. 

Jako "chińska matka" w swoich metodach wychowawczych Amy nie tolerowała "nie starania się". A co więcej, nigdy nie ukrywała swojego rozczarowania. Otwarcie mówiła córkom, kiedy te (jej zdaniem) robiły coś źle. Idealnym przykładem jest tutaj sytuacja z laurkami, które Amy dostała od Sophii i Lulu na swoje urodziny. Dziewczynki miały wtedy 7 i 4 lata. Otóż, owe laurki tak bardzo nie spodobały się Amy, że nie dość, że ich nie przyjęła to jeszcze, kiedy dziewczynki broniąc się przyznały, że nie miały czasu przygotować coś lepszego, bo Amy kazała im ćwiczyć - odpowiedziała trzeba było wcześniej wstać. Poza tym, oznajmiła córkom, że kiedy one mają urodziny to dostają ogromne prezenty i mają zapewnione ciekawe atrakcje, dlatego też i ona zasługuje na coś lepszego.

Jednak pewnego dnia w uporządkowanym i zaplanowanym życiu Amy i jej rodziny pojawił się bunt i to najgorszy bo... trzynastolatki. Oto bowiem, Lulu postanowiła żyć po swojemu i robić to, na co ma ochotę dziewczyna w jej wieku. Można sobie tylko wyobrazić jakie awantury taka decyzja wywołała. Jedno jest pewne... Lulu zdobyła się na szalenie odważny krok.

A co na to wszystko Jed - mąż Amy? Zazwyczaj nie wtrącał się w metody stosowane przez Amy. Oczywiście, zwracał jej uwagę, że może źle postępuje, ale... nie zdarzało się to zbyt często. Poza tym, starał się być normalnym tatą i jak tylko nadarzała się okazja, chętnie grał z dziewczynkami w gry planszowe, chodził z nimi na minigolfa czy też - zabierał je do aquaparków.

I teraz pytanie... czy Amy dobrze postąpiła wychowując córki według chińskiego modelu? Trudno ocenić. Czytając niektóre fragmenty miałam czasem ochotę zwyczajnie ją udusić, ale z drugiej strony... dzięki niej, jej córki osiągały sukcesy, a pewnie nie jeden jeszcze uda im się osiągnąć. Poza tym, Amy naprawdę kocha swoje córki. 
***
Tak naprawdę, nie sposób wyrazić słowami tego, co Bojowa pieśń tygrysicy nam przekazuje. Nie sposób też całkowicie pochwalić czy odrzucić Amy i jej "chińską matkę". Tę książkę trzeba przeczytać, aby móc  wybrać i odnaleźć rodzica, jakim chcemy się stać.

p.s. Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.dziennik.com/articles/edukacja/17357

18 komentarzy:

  1. Chętnie po nią sięgnę :) Już sobie zapisuję, a co! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. polecam ;-) nawet jeśli ma się inne poglądy

    OdpowiedzUsuń
  3. Z przyjemnością przeczytam tę książkę. Chiny mnie intrygują, więc jestem ciekawa tej lektury:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka skupia się na metodach wychowawczych Amy czy na opisaniu buntu córki i konsekwencjami jakie ten za sobą niesie?
    Historią z laurką - straszna! Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w swojej rodzinie ani w jakiejkolwiek mi znanej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lilithin - książka skupia się głównie na chińskich metodach wychowawczych, które stosowała Amy. Praktycznie przez całą książkę towarzyszymy dziewczynkom w ich zmaganiach z bólem i żelazną dyscypliną. Niemniej jednak, na końcu książki zaczyna krystalizować się bunt Lulu, który Amy ciężko jest okiełznać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciężko jest ocenić, co jest dla młodego człowieka lepsze - rodzic wymagający, czy rodzic 'olewający'. Przy wymagającym szanse na sukces się zwiększają, zakładając, że ma się stworzone odpowiednie warunki (lekcje muzyki, tańca czy sport wcale tanie nie są). I niby wszystko jest cacy - człowiek trochę pocierpi, ale potem w ramach rekompensaty otrzymuje sławę, prestiż, pieniądze, sukces itd. itd. Tyle tylko, że większość gwiazd, które od najmłodszych lat były naciskane przez rodziców, odwracają się i narzekają na odebrane dzieciństwo i zmarnowaną młodość...

    Dlatego uważam, że powinno się dzieciom pozwalać być dziećmi. Owszem - warto je jakoś ukierunkowywać, ale nigdy nie zmuszać, nie naciskać i nie traktować w ten sposób, w jaki swoje córki traktowała Amy. Trzeba jednak pamiętać, że to zupełnie inna kultura i z pewnością stereotyp matki-Polki dla matki-Chinki wydaje się być dziwaczny i nienormalny. Wielkiej tolerancji potrzeba, aby zrozumieć zachowania przedstawicieli całkowicie odmiennych kultur. Gdzie by się to jednak nie działo, uważam, że wszędzie dzieci zasługują na wolność i odrobinę swobody. Restrykcje i nakazy wcale do niczego dobrego nie prowadzą...

    I czy nie ma się wtedy wrażenia, że rodzic zamiast być przyjacielem, staje się terrorystą, despotą... katem?


    Ciekawe, ciekawe. Do wielu refleksji skłania mnie sama już Twa recenzja, więc podejrzewam, że i po lekturze książki czekałoby mnie sporo rozmyślań... Muszę się rozejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Futbolowa - przeczytaj koniecznie. Ja nie twierdzę, że popieram Amy i jej sposób wychowania. Nie twierdzę też, że jestem temu całkowicie przeciwna. Dostrzegam tutaj zarówno plusy, jak i minusy. Podobnie jak Ty uważam, że dziecko powinno być dzieckiem - mi rodzice niczego nie nakazywali. Uważam także, że kiedy dziecko ma już 5-6 lat, warto próbować kształtować w nim pasje i zainteresowania. Trzeba jednak pamiętać, że w wieku przedszkolnym dziecko jeszcze tak naprawdę nie wie, czego chce, dlatego rodzic nie może pozostać bierny i leniwy. Musi pokazać dziecku jakie ma możliwości. Oczywiście, nie z taką siłą z jaką robiła to Amy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo lubię tego typu lektury:) Mnie takie historię bardzo pasjonują i motywują zarazem. Oczywiście, nie jestem zwolenniczką odbierania dziecku dzieciństwa, ale uważam, że od najmłodszych lat powinno inwestować się w ich przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo chcę przeczytać tą książkę. Widziałam plakaty w mieście i mnie zachęciło hasło: "Myślisz, ze jesteś wymagającym rodzicem?" Mocne, ale prawdziwe

    OdpowiedzUsuń
  10. Chętnie ją przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo ciekawa recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  12. Poczułam się zachęcona. Oj, bardzo chcę przeczytać tę książkę :)
    Jak będę mieć okazję, to na pewno kupię ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. @lma - cieszę się, że Cię zainteresowałam książką, bo naprawdę warto ją przeczytać

    OdpowiedzUsuń
  14. Słyszałam bardzo negatywne komentarze na temat tej ksiazki i metod stosowanych przez "chińską mame". To mnie tak zaintrygowało, ze zaczełam sobie kiedys ja czytac w ksiegarni. Potraktowalam to co zdazylam przeczytac z przymruzeniem oka. Najbardziej zdziwilo mnie jednak to, ze autorka twierdzi, ze wsrod Chinczykow jest najwiecej "zdolniaków", naukowcow, sportowcow itp.- przeciez to chyba logiczne, ze Chiny liczace 1,3 mld ludnosci beda mialy wiekszy odsetek "zdolnych ludzi" niż np. Polska czy inne kraje. Ksiazke moglabym przeczytac tylko w ramach ciekawostki, na pewno nie bralabym sobie rad autorki do serca, bo chyba troche przesadza.

    OdpowiedzUsuń
  15. Czy przesadza...? Nie wiem. Ciężko mi ocenić i jednoznacznie określić się ZA lub PRZECIW. W jej postępowaniu dostrzegam zarówno plusy, jak i minusy.

    Ona sama wierzy w to co robi, a co więcej - jej córki faktycznie wiele osiągnęły.

    To fakt, w swojej książce Amy porównuje chińskie dzieci do amerykańskich i twierdzi, że wśród tych pierwszych jest więcej "zdolniaków". Nie wiem jednak, czy kwestią sporną może być tutaj liczba ludności. Chińskie matki po prostu więcej czasu poświęcają na rozwój swoich dzieci w przypadku, gdy wiele amerykańskich matek w ogóle nie interesuje kształtowanie pasji u swoich dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  16. A ja bym chciała mieć takich rodziców. Może to brzmi dziwnie, ale naprawdę tak jest. Na wstępie powiem, że mam 15 lat (II gim).
    Moi rodzice zbytnio nie interesują się moją edukacją, albo inaczej- interesują się tylko nie wierzą, że mogę więcej. Przy wyborze gimnazjum upierałam się że chcę do dwujęzycznego, ape nie-tam jest za dużo nauki, udało mo się wywalczyć 2 co do poziomu gimnazjum. I teraz widzę różnice bo w 1 klasie nie przykładałam się do lekcji i teraz to widać. Zaczęły się we mnie budzić ambicje na wywymianę międzynarodową i studia za granicą (od podstawówki jestem ukierunkowana na biologię i marzy mi się medycyna w stanach. Yale czy Harvard byłby idealny ale to tylko marzenia) i tu pojawiły się zachody bo mam braki. Dla moich rodziców 4 było oceną dobrą wiec się nie wysłałam. Co prawda są skłonni pozwolić mi iść na medycynę, sle mówią, że zs granicą się nigdzie nie dostanę, a wymiana jest dls osób które chcą tracić rok nauki...

    OdpowiedzUsuń